czwartek, 13 czerwca 2013

Wyczekiwanie

Otworzyłam oczy i przywitał mnie miły widok. Leżąc na prawym boku miałam przed sobą widok na kilka bloków i kawałek parku. Określenie "park" w przypadku skweru w okolicy mojego bloku to za dużo. Wstałam z łóżka i otworzyłam drzwi balkonowe. Weszłam na balkon. Rozgrzane płytki parzyły mi stopy. Nie zwracałam na to uwagi. Zamyśliłam się patrząc na ulicę obok parku. Zaczynały się tworzyć korki. Więc... Która godzina? Chcąc znaleźć telefon, wróciłam do pokoju. Był do tej pory w torebce. Usłyszałam, że na dole zamknęły się drzwi. Wyjęłam telefon i popatrzyłam na wyświetlacz: 14:46. Mama wróciła z pracy. Jak mogłam tak długo spać?! Zbiegłam po schodach na dół.
- Hej! - zawołałam.
- No hej. Nie mów, że cię obudziłam - mama popatrzyła na mnie z widocznym zdziwieniem.
- Nie, wstałam już wcześniej.
- Jak się spało?
- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
- Wczoraj mówiłaś, że w Nowym Jorku było super.
- Tak? - poprzedniego dnia byłam taka zmęczona, że naprawdę niewiele pamiętałam. Wiedziałam tylko, że jadąc z lotniska rodzice ciągle mnie o coś wypytywali.
- Nie chciałaś nam wczoraj nic opowiedzieć. Rozumiem cię, byłaś zmęczona. Ale liczę na to, że zaraz mi wszystko opowiesz. Idź się przebierz i pójdziemy może na jakieś zakupy.
- A może jutro? Naprawdę nie mam siły.
- Będziesz spać cały dzień?
- Z miłą chęcią - odpowiedziałam idąc w stronę schodów.
- To przyjdź za chwilę zrobimy coś dobrego na obiad.
- No dobra.

Przez resztę dnia siedziałam w kuchni. Musiałam opowiadać mamie co robiłam w Nowym Jorku, gdzie chodziłam, o której wstawałam i chodziłam spać, co jadłam, itp. Wieczorem pooglądałam z tatą mecz i dosyć szybko poszłam spać. Tym razem spałam krótko. O 10 pojechałam do centrum. Zadzwoniłam do Julki. Obiecałam jej, że kiedy wrócę do Polski to się spotkamy. Ucieszyła się, że już jestem i powiedziała, że przyjedzie do Złotych Tarasów najprędzej jak może, czyli za 2 godziny. Miałam dużo czasu, więc pochodziłam po sklepach, ale nic nie kupiłam. Przed 13-tą poszłam w umówione miejsce, czyli do coffeeheaven.

Julka nie była typem osoby, której można było wszystko powiedzieć. Jej roztrzepanie czasami irytowało mnie do granic wytrzymałości. Niepojęte, ile ta mała i drobna kręcona blondynka potrafiła powiedzieć w ciągu jednej minuty. Mimo tego wszystkiego, czyli mimo jej licznych wad, lubiłam ją, bo faktycznie nie miałam nikogo bliższego od niej.
Julka ucieszyła się na mój widok bardziej niż kiedykolwiek. A z upominku, który jej przywiozłam, była zadowolona bardziej niż się spodziewałam.
- Naprawdę tam byłaś? I jak tam jest? Dużo ludzi było? - zadawała chaotyczne pytania obracając w rękach miniaturkę Statuy Wolności, którą ode mnie dostała.
- Nie było akurat tłoczno.
- A co u Wojtka?
- Wszystko dobrze.
- Pewnie ciężko wam się było rozstać.
- Tak, rzeczywiście.
- Znając ciebie to się pewnie popłakałaś.
- Opowiedz lepiej, co tutaj się działo pod moją nieobecność - nie chciałam dłużej odpowiadać na pytania związane z Wojtkiem, bo przychodziło mi to z trudem - sama nie wiedziałam dlaczego.
- Same nudy. Nic tylko zaproszenia na jakieś imprezy...
- I to są nudy? Lepiej niż w Nowym Jorku!
- Ta, lepiej! Zabiorę cię w czwartek do mojego nowego kolegi.
- Oo, masz nowe znajomości. Skąd jest?
- Z Bemowa.
Resztę dnia spędziłam w towarzystwie Julki. Kupiłam sobie fajną sukienkę, a Julia bluzkę. Wieczorem poszłyśmy jeszcze do Multikina.
Każdy następny dzień wyglądał podobnie. Nie jechałam już nigdzie na wakacje, bo rodzice postanowili wziąć urlop na początku września. Przez cały czas byłam w kontakcie z Wojtkiem, ale zamiast wyczekiwać jego powrotu to czekałam z niecierpliwością 20. sierpnia, czyli dnia, w którym miał wrócić Łukasz. Prawie go nie znałam, ale coś mnie niesamowicie do niego ciągnęło i nie mogłam tego w sobie powstrzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz